Od dawna przymierzałam się do jakiegoś „wintydżowego” Pilota. Nie żeby zaraz Dunhill Namiki, ale jakieś niedrogie cóś z kraju kwitnącej wiśni mnie kusiło. Jeden taki w perłowe łaty wyfrunął cenowo w niebotyczne rejony więc skończyło się na zwykłym, czarnym.
Pióro wykonane jest w całości z czarnego celuloidu ze złotymi wykończeniami. Korpus i skuwka zakończone jewel’em, w Japonii nazywanym daszkiem. Średniej wielkości – zamknięte mierzy 13 cm, otwarte bez skuwki 11,7 cm (w tym 2 cm sama stalówka). Ale z nałożoną na tył korpusu skuwką robi się z niego całkiem spore, ponad 15-centymetrowe piórsko.






Podobają mi się w nim bardzo dobre, wyważone proporcje – zarówno samego pióra jak i wszystkich złoconych detali. Kiedy szukam odpowiedniego określenia nasuwa mi się jedno, może nieco górnolotne, za to wielce trafne – pióro emanuje równowagą.
Jest również perfekcyjnie wykonane w takich szczegółach, w których lubią się ukrywać różne małe diabły. Np. średnica metalowych pierścieni przy jewel’ach jest idealnie dopasowana do średnicy elementów celuloidowych. Wchodząca na wcisk sekcja nie zostawia nawet włosa szczelinki, jakby ją wykonano razem z korpusem z jednego kawałka materiału. Przyjemnie jest trzymać w dłoni tak pieczołowicie wykonany przedmiot.
Pilot ma złotą 14-karatową stalówkę oznaczoną numerem 4. Spotkałam oznaczenia od 1 do 4, więc jest to największa z popularnie spotykanych stalówek. Grubość raczej japońskie M, mokra, dźwięczna, semi-flexowa. Przyznam, że liczyłam na więcej, bo skrzydełka ma długie, ale więcej być nie chce, trudno. Pisze się nim nad wyraz przyjemnie, zarówno ze względu na dobre wyważenie pióra jak na „przyjazny” charakter stalówki.
Ten model Pilota, o bliżej nieokreślonej nazwie, powstał w połowie lat 30-tych i w różnych wariantach kolorystycznych (również z metalowymi stalówkami „shiro” i białymi wykończeniami), także z pięknymi zdobieniami maki-e, był produkowany aż do początków lat 60-tych XXw. Zastąpił go nowocześniejszy w kształcie i systemie poboru atramentu Pilot Super. Moje pióro pochodzi przynajmniej z lat pięćdziesiątych i ma system dźwigienkowy. Bywały również egzemplarze bardziej „japońskie”, zakraplaczowe. Strasznie mnie ciekawi jak te zakraplacze się sprawują i pewnie w przyszłości sobie takie nabędę. I oczywiście ochoczo podzielę się z wami wrażeniami.
pozdrawiam, hako