Mam jakąś wewnętrzną potrzebę rozpoczęcia tej recenzji od tłumaczenia się. Nigdy nie myślałem, że kiedykolwiek kupię sobie pióro, które wygląda tak jak to. O samym wyglądzie będzie później, póki co skupmy się na tym nie co, tylko dlaczego. Otóż wracając z wyjazdu służbowego postanowiłem zahaczyć o Tilburg w Holandii, gdzie znajduje się dość dobrze znany ( zwłaszcza w internecie ) sklep z piórami wiecznymi, jakim jest La Couronne du Comte. Sklepy dedykowane instrumentom piśmienniczym napełniają moje serce radością skuteczniej niż kieliszek głowę Pawła Kukiza pomysłami. Właśnie dlatego pomimo bardzo napiętego grafiku czasowego nie mogłem sobie odmówić odwiedzin w tymże przybytku.
Ponieważ cały wyjazd urodził się dość gwałtownie nie miałem czasu specjalnie się zastanowić co konkretnie chciałbym na miejscu pomacać. W momencie kiedy przekraczałem próg sklepu na myśli miałem tylko jednego z tych nowych Rembrandtów albo jakiegoś Edisona, jako że byłem tych piór ciekaw od dawna. Biorąc pod uwagę fakt, że jednego Rembrandta już mam, entuzjastycznie wykrzyczałem „Edison !” zapytany w czym można mi pomóc.
Tutaj nie mogę się powstrzymać, żeby nie opowiedzieć wam o sprzedawcy na miejscu. Był bardzo profesjonalny, bardzo pomocny i bardzo podekscytowany...ogólnie wszystkim. Kiedy już zdecydowałem się na zakup pióra i atramentu zapytał mnie czy zapakować to „na prezent”. Odpowiedziałem, że nie dziękuję bo to w zasadzie prezent dla mnie. W tym momencie zaświeciły mu się oczy i powiedział „ no to tym bardziej pakujemy!”, widać było, że po prostu strasznie chciał się pobawić ładnym papierem do pakowania i wstążką. Wyobraźcie sobie za ladą wysokiego Roberta Biedronia, który wypił o jedno espresso za dużo – coś ultra pociesznego.
No ok, a jak to się stało, że akurat ten model Edisona a nie inny (np. jakiś ładniejszy niż ekshumacja zwłok) ? Już odpowiadam, w stu procentach przypadkowo. Nie miałem sprecyzowanego modelu, z którym chciałem się bliżej zapoznać, ale tak się złożyło, że parę dni wcześniej oglądałem na youtubie „serious nibbage”, w którym główną rolę grał właśnie Collier. Kiedy zaś na miejscu w sklepie zapytałem o pióra Edisona, Robert ( no trudno, bez względu na jego prawdziwe imię dla mnie będzie Robertem ) powiedział, że niestety akurat czeka na dużą dostawę i z Edisonów został mu jedynie jeden Collier, ale stalówek ma dużo, więc co chcę to dostanę. No dobra Panie, pomyślałem, pakażi.

W pierwszej chwili, w zasadzie, nie zauważyłem koloru bo moją uwagę przykuła jakość samego materiału, z którego to pióro jest zrobione. Wygląda to na akryl, ale jak uświadomił mnie Przemysław Marciński na Pen Show nie wszystko akryl co...na akryl wygląda. W każdym razie w dłoniach ewidentnie czuć jakość zarówno samego materiału jak i jego obróbki. Poziom wypolerowania, jakość gwintu, przezroczystość – po prostu wow! Już wtedy wiedziałem, że kupię to pióro, Robert natomiast przerwał mi mój chwilowy moment uniesienia nad zajebistością tego akrylu pytaniem czy i jaką stalówkę chciałbym wypróbować. Ponieważ sam korpus jest pokaźnych rozmiarów zapytałem czy spływak dźwignie B. 'Bercik bez namysłu potwierdził i już po chwili taką właśnie stalówkę założył i zatytlał w atramencie Diamine, żebym mógł sobie pobazgrać.



Wracając do aparycyjno-ergonomicznego aspektu tego pisadła to jest to naprawdę duże, pękate pióro o raczej nudnym, lekko groteskowym kształcie, krótkiej wyprofilowanej sekcji i klipsie, który sprawdzi się znakomicie jeżeli nienawidzisz swoich koszul. Zaskakująco dobrze układa się we wszelkiej wielkości dłoniach pomimo swoich feministycznych zapędów w sferze gabarytowej.
Jeżeli chodzi o sam kolor to tak jak określiła to moja, niezaprzysiężona jeszcze przed Bogiem, druga połówka jest to pamiątko niemieckiej emerytki z Gdańska-bursztynowy. Ciężko nie przyznać jej racji pomimo uszczypliwości w komentarzu, mnie jednak ten kolor nie przeszkadzał. Owszem, bardziej by do mnie pasował gdybym często przesiadywał w bujanym fotelu przy kominku, z kieliszkiem brandy w dłoni, fajką w ustach, nogami okrytymi flanelowym kocem i wiernym, lekko podstarzałym wyżłem drzemiącym obok na niedźwiedziej skórze. Mimo to kupiłem go po pierwsze dlatego, że został ostatni i miałem wrażenie jakbym patrzył na tego szczeniaczka, który został w kartonowym pudle ostatni i miota się niezdarnie pośród odchodów swojego rodzeństwa, które ktoś już wcześniej przygarnął. No jak mogłem nie dać mu domu ? Po drugie, pomimo całego „bursztynek bursztynek znalazłem go na plaży...”, na korpusie widnieje dyskretny laserowy imprint o treści Edison Pen Co. Collier, który jest bardzo ładny i „ostry”. Ten imprint właśnie niweluje większą część tej tandetności dzindziboła z Niechorza, jaką na pierwszy rzut oka Collierowi można by zarzucić. Innymi słowy jeżeli chodzi o aparycję tego pióra powinniśmy używać określeń potocznie używanych wobec niewpasowujących się w standardowy kanon wyglądu dzieci, czyli np. postawny, wyjątkowy, oryginalny itp. a nie rudy spaślak.


System napełniania – konwerter albo eyedropper, czyli super. „Duże pióro to i duży bak, tak zawsze być powinno ! ” nie usłyszeli nigdy projektanci Sailora King of Pen, hańba, zaprawdę powiadam hańba!!
Tutaj dodatkowe wrażenie robi ta półprzezroczystość korpusu dzięki czemu widać atrament w środku. Niestety ze względu na ograniczone możliwości fotograficznie ( naprawdę muszę nawiązać współpracę z forumowiczem o nicku Mariusz888 w tej materii

) brak zdjęć tego rozwiązania.

Kiedy pierwszy raz wziąłem to pióro do ręki w sklepie od razu zdziwił mnie fakt, że stalówka była dwukolorowa. Byłem prawie pewien, że stalówki w tych piórach były tylko jednokolorowe. Gwoli ścisłości mówimy tu o stalówce ze stali. Robert wytłumaczył mi, że zależy to od wersji kolorystycznej i moja akurat miała opcję dwutonową. Ucieszyło mnie bo niewiele mam piór z takimi stalówkami a bardzo mi się one podobają.

Nie śledzę na bieżąco która niemiecka firma robi aktualnie stalówki dla której niekoniecznie niemieckiej firmy produkującej pióra wieczne. Stalówka w tym piórze wygląda mi na standardowe JOWO. Duża, większa niż szóstka. Od seryjnej oprócz rozmiaru dzieli ją również laserowy ( chyba ) imprint z bardzo ładnym logo marki Edison Pens Co. Logo ładne, ale sama jakość tego imprintu już niekoniecznie. Wydaje się on wyblakły przez co wygląda nieco tandetnie. Ponieważ, jednak, pióru temu od początku nie groził tytuł miss polonii to brzydki imprint na stalówce niespecjalnie spędzał mi sen z powiek.
Grubość jaką wybrałem to B. Mój umysł odmawia przyjęcia do wiadomości egzystencji dużych, masywnych piór ze stalówkami, które zostawiają linię grubości Victorii Beckham. Po założeniu odpowiedniej stalówki pióro wylądowało we flaszce Diamine i zacząłem testowanie. Popisałem, pomazałem, ale było to równie ekscytujące jak prezentacje w powerpoincie. Z jakiegoś powodu jednak, postanowiłem zawierzyć youtuberom i to pióro kupić. Przepływ bardzo dobry, linia gruba, co może pójść nie tak ? Nie poświęcając zbyt wiele cennego bardzo czasu na rozmyślanie nad zakupem poprosiłem jeszcze o buteleczkę jakiegoś „nudnego niebieskiego” atramentu a że mieli bardzo duży wybór produktów DeAtramentis, których jeszcze nie próbowałem to wybór padł na Deep Sea Blue tegoż właśnie producenta. Zgarnąłem więc moje piórowo-atramentowe łupy z niderlandów i wsiadłem do samochodu na 8 godzin. Kiedy dojechałem do domu od razu poszedłem spać zupełnie nieświadomy tego co czekało mnie następnego dnia. Po pracy nawkładałem pokarmu do twarzy po czym usiadłem wygodnie przy biurku z wiaderkiem herbatki i zamiarem dalszego rozdziewiczania bursztynowego Quasimodo. Robert przed zapakowaniem pióra niby je umył, ale stosując zasadę ograniczonego zaufania postanowiłem powtórzyć to własnoręcznie. Zaraz po tym napełniłem pióro nowo nabytym atramentem. Po paru pociągnięciach stalówką po papierze byłem pewien, że coś się zepsuło...ze mną. Zacząłem nerwowo sprawdzać czy wszystko jest ok bo pióro zaczęło pisać zupełnie, totalnie, kompletnie inaczej niż poprzedniego dnia w sklepie. Przez inaczej mam tu na myśli cudownie, bajecznie gładko. Mokro, ale bez przesady. Niemal perfekcyjnie jak na stalówkę B. Kiedyś czytałem recenzję jakiegoś Edisona i autor napisał, że nawet jeżeli planujesz zakup złotej stalówki, koniecznie wypróbuj najpierw stalową i panie boziu daj pan spokój, miał facet absolutną rację. Żadne, absolutnie żadne pióro z jakim kiedykolwiek miałem do czynienia nie pisało tak dobrze wyjęte z pudełka jak to. Generalnie traktuję micromeshem większość swoich piór, żeby pisały tak jak chcę, tudzież żeby pozbyć się ewentualnych wad produkcyjnych ( Khem! Montblanc Khem! Ssie, khem! ). Piora te piszą bardzo dobrze, ale bardzo niewiele z nich tak jak ten Collier. W zasadzie jest to moje trzecie a może nawet drugie najlepiej piszące pióro w warunkach komfortowo – domowych ( czyli odwrotnych od bojowo – biurowych ). Czapki z głów dla Briana, naprawdę.

Nie mogę jednak tych wszystkich powyższych ochów i achów pozostawić bez kilku słów dodatkowego komentarza. W tym momencie Ci z was, którzy używali wspomnianego przeze mnie wcześniej atramentu mają pod nosem uśmiech. Otóż DeAtramentis Deep Sea Blue jest tak gęsty i „mokry”, że mam wrażenie, że powinien się nazywać olejem do stalówek a nie atramentem.
W tym całym ultra gładkim pisaniu miał naprawdę znaczącą rolę.

Drugą rzeczą, o której należałoby wspomnieć jest tzw. sweetspot. Jeżeli termin ten nie jest Ci znajomy to można by to wyjaśnić jako swego rodzaju punkt G stalówki. Chodzi o to, że jak tam jest dotyk to jest super. W przypadku piór wiecznych jest to kąt zarówno nachylenia jak i obrotu stalówki względem powierzchni po której piszesz. Siła nacisku stanowi kolejną składową sweetspotu. Tu właśnie tkwił klucz do zagadki dlaczego w domu ta stalówka była jak Charlize Theron czyli naprawdę wyjątkowa i bliska perfekcji a w sklepie jak Kinga Rusin czyli ważne, że są gorsze. Kiedy pierwszy raz się nią bawiłem nie miałem czasu zrobić testu jak należy. Kolejny raz zdaje się potwierdzać zasada, że pośpiech i pióra wieczne nie powinny iść w parze.
Krecha jaką kreśli to pióro jest wystarczająco gruba, ot takie podręcznikowe bardziej europejsko-amerykańskie B. Spływak nie ma absolutnie żadnych problemów pojeniem jej nawet podczas dłuższych przypływów natchnienia użytkownika. Jedyny mankament tej stalówki, który udało mi się znaleźć ( oprócz imprintu z Tesco ) jest jej radzenie sobie na papierze gorszej jakości, czy ogólnie praca w warunkach biurowych. To pióro naprawdę nie lubi pośpiechu, samo zakręcanie i odkręcanie skuwki trwa mniej więcej tyle co oczekiwanie na lotnisku aż w końcu otworzą tę Twoją cholerną bramkę.

Na koniec chciałbym powiedzieć, że to pióro jest bardzo cenne. Dlaczego ? Dlatego, że daje nadzieję. Jest żywym testamentem tego, że tak naprawdę liczy się wnętrze a nie wygląd choć we współczesnym świecie kolejność tych dwóch wartości zdaje się być przestawiona. Ale od czego są pióra wieczne jak nie od tego, żeby pokazać współczesności środkowy palec i powiedzieć „ogarnij się dziwko!”.
To pióro jest każdą dziewczyną, która ma kilka kilogramów za dużo/za mało i nosi okulary z grubymi oprawkami. Dobrze spędza Ci się z nią czas, ale nie myślisz o niej „ w ten sposób”. Aż w końcu któregoś dnia, po kolejnym karambolu miłosnym czy tam ogólno-życiowym odkrywasz, że nie marzysz o niczym innym niż być teraz z nią bo może nie jest doskonała, ale jest..kurde Twoja.
To pióro jest też tym przygrubawym koleżką z nieogarniętym zarostem i stylem ubierania się niczym nastolatek z 1994r. Wiesz którym, tym którego nazywałaś swoim przyjacielem wiedząc, że on świata poza Tobą nie widział. Aż w końcu...itd.
Sytuacje opisane powyżej niestety nie są zbyt często zgodne z rzeczywistością i należy to oczywiście brać pod uwagę. Czasem jednak warto dać pióru szansę i niekoniecznie od razu zamykać mu drzwi sztampowym do zrzygania „nie myślę o nim w ten sposób”. Wszak stracić możesz co najwyżej jakaś część zainwestowanych pieniędzy a zyskać o wiele, wiele więcej. A wygląd ? Wygląd nie musi być zgodnby z kanonem, żeby niósł ze sobą piękno. Wystarczy spojrzeć poniżej...



